Przejdź do głównej zawartości

Korzyści z umiaru, czyli AAlicja w krainie czarów

W dziesiątym numerze tygodnika Polityka, w dziale blogi można zapoznać się z ciekawym i jakże pozytywnym wpisem Stefana Karczmarewicza.

"O dużych korzyściach małych drinków" już sam tytuł przyciąga uwagę. W świecie rozdwojonej i przekontrastowanej jaźni alkoholowej ten tekst jest jak dorodny i dumny rydz.
Otóż badania nad wpływem regularnego, długoletniego i UMIARKOWANEGO spożywania alkoholu na rozwój niewydolności serca przyniosły ważne wyniki.
Nie szokują, nie miażdżą, nie wywracają świata do góry nogami.

Ale o samych badaniach, bo to ważne, dla zbudowania wiarygodności wyników.
Obserwacji podczas programu ARIC (Atheriosclerosis Risk In Communities) poddano 14 629 zdrowych osób. Badanie trwało średnio 24 lata a średnik wiek uczestników, na początku badania to 54 lata. Można więc powiedzieć, że grupa pokaźna a czas rozległy. Uczestnicy co trzy lata deklarowali ilość spożywanego alkoholu. Na podstawie tego wywiadu oraz ich stanu zdrowia (tylko kwestia sercowo naczyniowa) można było wyciągnąć przydatne dla społeczeństwa wnioski.
Uczestników pogrupowano pod względem intensywności picia na:
abstynenci,
  • spożywający do 7 drinków (14g etanolu jako jednostka) tygodniowo,
  • spożywający 7-14 drinków,
  • spożywający 14-21 drinków,
  • spożywający więcej niż 21 drinków tygodniowo

No i co? No i to - ci, co spożywają do 7 drinków tygodniowo mają o 21% niższe ryzyko wystąpienia objawów niewydolności serca (kobiety nawet 23%) niż abstynenci.
Pozostałe grupy, czyli od 7 drinków tygodniowo wzwyż nie różniły się zbytnio od abstynentów.
Regularne spożywanie niewielkich ilości alkoholu przez osoby w średnim wieku istotnie zmniejsza ryzyko wystąpienia niewydolności serca.

Autor podkreśla, że więcej niż 14 męskich drinków tygodniowo lub więcej niż 7 damskich spełnia kryterium intensywnego picia wg definicji National Institute of Alcohol Abuse and Alcoholism.

Ale dlaczego piszę to na blogu bez kielicha?

Przyczyny są proste. Alkohol sam w sobie jest substancją chemiczną. Obecny od tysięcy lat w życiu codziennym człowieka. Wydawać by się mogło, że przez te tysiące lat homo sapiens powinien się nauczyć go stosować. Używać tak, aby nie robić sobie i innym krzywdy, aby nie rujnować sobie zdrowia.
Być może tak by było, gdyby za trunkami nie szły w parze spore pieniądze. Gdyby ludzie sobie dalej własnym sumptem robili piwo, wino a nawet destylowali, może byłoby inaczej.
Przecież kilkaset lat temu wódki uważano za lekarstwo i można było je kupić w aptekach. Nalewki ziołowe, owocowe nadal ciężko uznać za coś niezdrowego.

Prawie zawsze za problemy obwiniany jest końcowy użytkownik życia. No chyba, że jest niewypłacalny, wtedy "system" znajduje inną ofiarę, którą doi. Jest w tym wiele racji, ale racja ta zanika wraz z głupieniem społeczeństwa.
Odmóżdżanie jest procesem żmudnym, ale przynosi efekty. Ludzie nie potrafią ocenić, nie potrafią zdecydować, przyjmują podawane im wzorce, łykają je jak indor kluchy.
Jeśli więc spece od sprzedaży alkoholu wyrabiają wzorce zachowań, to indory łykają to i przyjmują za swój normalny sposób bycia. I tak możemy spotkać w życiu przynajmniej kilka schematów:
  • pająk chwat, wszystkich brat - pije bronka, bronxa, piwkuje, nierzadko grillując. Stosuje też drinki niskobudżetowe, czyli jakiś napój w butelkach PET połączony z tanim destylatem, wraz z postępującą imprezą redukuje ilość rozcieńczalnika
  • zdrowy iteligent pije wino, bo wino jest zdrowe. Faktycznie jest. Faktycznie wino coraz rzadziej pojawia się w reklamach bo już nie jest produktem masowym. No może wyrób wionopodobny robiony jak drinki niskobudżetowe. Wino pite jest na lampki ale butelka nie może się zmarnować po otwarciu. W rzeczywistości mierzenie picia wina na lampki to sprawa niecodzienna. Przyjąłbym bardziej życiową miarkę - butelka
  • menadżer lub przedsiębiorca - pije łiski, burbona też pokona a jeśli aspiruje do klasy wyższej to będzie pruł winiaki z francuskiej prowincji Cognac. Tu są miarką ładne, szerokie szklanki lub obszerne kieliszki, które zapewniają bukiet zapachu

Teraz jest przepaść zapełniona przemilczaną pustką - nie wiadomo jak pić dobrze, nie wiadomo jak nauczyć się pić bez ustawienia alkoholu jako elementu swojego wolnoczasowego wizerunku...

Ale za przepaścią czyhają już terapeuci wszelkiej maści. Oczywiście rozlewający drinki z początkami marskości, którzy tłuką żony i dzieci, sprzedają meble lub dają dupy za rogiem, aby kupić butelczynę wymagają mocnej terapii. Ale pod te spektakularne obrazy fioletem oka malowane podczepiają się i mniejsi. Oni też się chcą ugrzać swoje małe, wilgotne rączki u gorącego źródła budżetowych wydatków.

Zaczyna robić się cyrk, gdzie kwestia pica staje coraz mniej istotna. Niczym w polskiej polityce, gdzie nikt już nie wie, kto o co walczy.
W tym rozdarciu, gdy nie wiadomo, co jest dobre a co złe a ludziom brakuje umiejętności własnej oceny sytuacji klienci są rozrywani  między niebo a piekło. Przestrzeń pomiędzy została zredukowana do linii a nawet bardziej, zaczęła się przenikać nawzajem. 
  • Kupuj, pij, bądź cool - PKB będzie ci wdzięczne a akcyza pójdzie na głodujące dzieci,
  • Pijesz pijanico? Oddawaj dziecko, idź natychmiast na terapię, lecz się ale i tak się nie wyleczysz. Piłeś więc do końca swojego zasranego życia będziesz alkoholikiem. Nie ma wyjścia. 

Jedyne co warto, to napić się warto.
No tak. Bo jeśli nie pijesz to nikt się tobą nie zainteresuje. Nie będziesz cool, nie będziesz wymagać opieki, będziesz gdzieś wyautowany jak ateista wyrwany spomiędzy religijnych sporów o kształt skrzydeł anielskich i liczbę dziewic w raju.

To nie alkohol jest przyczyną problemu. To interakcje międzyludzkie. To chaos mądrych rad eksperckich. Zbyt dużo osób zarabia na alkoholu po obu granicach cienkiej linii.
A czy faktycznie alkohol daje to, o czym mówi się, że daje? A może gonimy króliczka do czasu, gdy nas zdubluje i to on nas goni?
A może po prostu tracimy czas i pieniądze? Na pewno większość z nas traci umiar. Nie piszę tego, do tej jakże wąskiej grupy pijących do 7 drinków tygodniowo.
Pozazdrościć.
To naprawdę wielka rzecz móc powiedzieć, że pije się mniej niż 7 drinków tygodniowo.
To jeszcze większa rzecz mówiąc to - powiedzieć prawdę.
Największa zaś rzecz to stosować alkohol z umiarem, bez entuzjazmu i bez wyrzutów sumienia. Pić z przyjemnością a nie dla przyjemności.

Na zdrowie

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Parę słów o baclofenie

heine-ken   15.11.13, 16:28 Jestem trochę podłamany stanem wiedzy prezentowanym na polskich forach. Naprawdę nie znacie żadnych języków czy też nie macie chęci zweryfikowania tego co piszecie w necie? Może Wam streszczę: 1. Baclofen nie jest objęty ochroną patentową, innymi słowy produkować go może każdy, innymi słowy nikt na nim majątku nie zbije. Kosztuje i zawsze będzie kosztował grosiki. Niestety, w związku z tym nikt nie ma interesu finansować badań nad jego skutecznością. Pomimo to we Francji został zatwierdzony także do leczenia alkoholizmu. 2. Baclofen stosuje się od 80-ciu lat, to wystarczyło, aby był przez lekarzy uważany za lek bezpieczny i niepowodujący powikłań. 3. Baclofen pomaga głównie osobom, które uzależniły się od alkoholu ze względu na zaburzenia lękowe - nie są to tylko fobie, ale także różnego rodzaju nerwice, które objawiają się np. tendencją do zamartwiania się czym popadnie. Na początku alkohol jest skutecznym lekarstwem, co się dzieje później, wszyscy

Alkoholizm - trochę definicji

Choroba alkoholowa Alkoholizm jest to choroba polegająca na systematycznym, nadmiernym spożywaniu napojów alkoholowych.   Alkoholizm uzależnia. Osoba uzależniona jest nazywana alkoholikiem.   Alkoholizm występuje kiedy 25% tygodniowych kalorii pochodzi z alkoholu. Gdy ten procent przekracza 80% jest to tzw. skrajny alkoholizm .  Wyróżnia się kilka stadiów choroby alkoholowej: Faza wstępna prealkoholowa, trwająca od kilku miesięcy do kilku lat, zaczyna się od konwencjonalnego stylu picia Faza ostrzegawcza zaczyna się w momencie pojawienia się luk pamięciowych - palimpsestów Faza krytyczna rozpoczyna się od utraty kontroli nad piciem Faza przewlekła zaczyna się wraz z wystąpieniem wielodniowych ciągów 

Mamy złe czasy na picie

Plastikowa, rozwrzeszczana iluzja... Reklama i marketing towarzyszą nam od lat. Od ostatnich parudziesięciu dużo bardziej nachalnie. Jesteśmy atakowani obrazami, rymowankami, jakimiś chwytami, które coraz bardziej zapełniają obraz świata.   Gdybyśmy byli przybyszem z kosmosu wrzuconym w naszą codzienność widzielibyśmy tylko te najbardziej agresywne reklamy. Produkty najmniej wartościowe są promowane najmocniej, bo liczy się tylko kalkulacja zysku. Kiczowato opakowana tandeta. Najsilniejsze bodźce zagłuszają te delikatniejsze. Od dziesięcioleci żyjemy w zgiełku informacyjnym ostro atakującym nasze zmysły.