Dieta ma też tyle szans powodzenia z alkoholem, co i trzeźwość.
W skrócie myślowym dieta, jakkolwiek byśmy jej nie definiowali, kończy się wraz z pierwszym kieliszkiem. Dokładnie tam, gdzie kończy się trzeźwość. Może po pierwszym kieliszku jeszcze nie jesteśmy na rauszu, bo organizm potrzebuje chwilę na rozprowadzenie etanolu krwią po organizmie aż wreszcie trafi z układu pokarmowego do mózgu i zacznie działać. Ale nawet zanim zacznie działać to Mr Hyde już wie, że zaczął się taniec chochoła.
Teoria sanek
Sanki ruszają ze szczytu ośnieżonej góry. Tarcie statyczne jest większe niż dynamiczne więc wystarczy tylko te saneczki trącić na tyle mocno, aby ciut drgnęły. Jak drgną, to równia pochyła robi już swoje. Sanki przyspieszają i nic ich nie jest już w stanie zatrzymać. Będą jechać do końca góry, zatrzymają się na samym dole, niezależnie od tego, czy saneczkarz spadnie w trakcie jazdy czy też nie.
Pierwszy kieliszek jest jak jedna z perełek na łańcuszku. Połknięcie jej pociąga następną - w jednym kawałku pójdzie wszystko. Do ostatniego kielonka.
Wszystkie zasady, ostre lub łagodne. Wszystkie ramy i tamy sposobu żywienia muszą popękać. Będzie jedzone to co zakazane, w ilościach zakazanych, w porach nieodpowiednich, bez wyrzutów sumienia. Dopiero rano dojdzie do chemicznego kac moralny. Trzeba się będzie więc jakoś pocieszyć.
Nie napiszę, że to niemożliwe ale potwierdzę, że to niebywale trudne, aby osiągnąć jakieś efekty diety w połączeniu z piciem. Powody są różne.
Jak to działa
W restauracji, zanim dostaniecie kartę dań najpierw szelma kelner przyniesie kartę win. Może też być karta piw lub innych drinków. Zanim kucharz niespiesznie coś upichci będzie można się napić. Zanim coś zjemy będzie można zamówić więcej.
Lampka wina. Taa…akurat. To tylko taka figura literacka.
Wszyscy będą zadowoleni. Mądry restaurator tą pierwszą lampkę wina dałby gratis. Bo to jak klin wbity w lód. Pęknięcia w monolicie przemieszczają się szybciej niż dźwięk. Sanki ruszają. I się jedzie.
Alkohol powoduje spadek poziomu cukru we krwi. Dla organizmu oznacza to zapotrzebowanie na pożywienie. Zwolnienie hamulców wzmaga efekt. Jeszcze bardziej dokłada się do tego otępienie zmysłów. Poczucie głodu, brak zahamowań, zaburzony smak i poczucie sytości. To wszystko jest mieszanką wybuchową prowadzącą od delektowania się smakiem do zwierzęcego pochłaniania żarcia. Od degustacji alkoholu do pijaństwa. A wszystko zaczyna się od lampki wina…taa akurat.
Ale to nie koniec
No cóż, byłoby pięknie, gdyby rano wszystko kończyło się wraz z saszetką środka przeciwbólowego. Niestety tak nie jest. Organizm jest zmęczony trawieniem. Etanol jest substancją toksyczną, trującą. Wiele energii musi być włożone w powrót do względnego dobrostanu. Nie ma więc ochoty na nic więcej. Na pewno nie ma siły i ochoty na dyscyplinowanie się i jedzenie tzw pokarmu funkcjonalnego.Zmęczeni chemiczną walką wewnętrzną wrzucamy do żołądka śmiecie. Jesteśmy jeszcze bardziej zmęczeni, bo zazwyczaj będą to pokarmy bogate w skoncentrowane cukry. Te wpychają nas w spiralę głodu. Po przepiciu układ pokarmowy nie działa najlepiej. Musimy mu jakoś pomóc.
Od dawna wiadomo zaś, że najlepsze na kłopoty żołądkowe są kropelki. Nalewki ziołowe są dobroczynne. Czysta wódka też jest dobra. I znowu zaczyna się, ten sam idiotyczny cykl. Nie ma w nim miejsca na rozsądek, nie ma miejsca na samokontrolę.
Picie i samokontrola wykluczają się. Alkohol jest po przeciwnej stronie lustra, jest odwrotnością dyscypliny, to eliksir gnuśności.
Utrzymywanie diety, dbanie o sprawność fizyczną wraz z alkoholem ma w sobie tyle prawdy, co stwierdzenia pijaka: „napiję się tylko jednego”.
Kac moralny jest najgorszy....
OdpowiedzUsuńDieta nie sprawia żadnego problemu, jeśli kupujemy np. alkohol na prezent. Wejdźcie sobie na stronę https://www.alkoholedoreklamy.pl/19-ekologiczny-alkohol-na-prezent aby dowiedzieć się, jaki alkohol ekologiczny na prezent będzie idealny. Sprawdźcie, co i jak!
OdpowiedzUsuń